wtorek, 31 lipca 2018

Od Nacmas'a do Zoti

Lisy. Wszędzie lisy. Biegłem przez zarośla, uciekając drapieżnikom. Łapami szybko opychałem się od ziemi. Dobiegłem do rzeki, gdzie skończyła mi się droga ucieczki. Nastroszyłem futerko i stanąłem naprzeciw wrogom. Już poczułem ślinę jednego nich na moim łebku, gdy obudziłem się w swoim legowisku. Na swoim powstaniu. Skoczyłem na równe nogi i poczułem coś mokrego na swojej głowie. Nie była to ślina, a tylko kapiąca z sufitu rosa. Otrzepałem się i rozejrzałem naokoło. Kilkoro wojowników spojrzało na mnie pytająco, lecz nie odezwali się słowem. Domyślam się, że są już przyzwyczajeni. Również milcząc, wyszedłem na zewnątrz. Po obozie krzątało się już kilka królików. Zerknąłem na stos pożywienia, zebrany dzień wcześniej. Był marny, po wczoraj mało co się ostało. Poczęstowałem się koniczyną. Powoli rozpoczynał się dzień, więc niedługo zapewne wyruszy patrol. Postanowiłem do niego dołączyć. Ruszyłem w stronę wejścia do obozu, gdzie jeszcze nikogo nie było. Zwinąłem się w kulkę i z uszami uniesionymi sztywno do góry rozpocząłem czekanie. Pierwszy członek patrolu zjawił się kilka chwil później. Przywitałem go i zapytałem o pozwolenie na pomoc w patrolu. Nie było z tym problemu. Dołączyło do nas jeszcze dwoje patrolujących i razem udaliśmy się w stronę rzeki, granicy z Klanem Bzu. Droga minęła nam spokojnie. Szedłem na końcu, wsłuchując się we wszystkie odgłosy, tak, jakby zaraz miało coś wyskoczyć z krzaków. Pobratymcom to raczej nie przeszkadzało. Dotarliśmy do samej granicy, gdzie odnowiliśmy ślady zapachowe, aby nie mieć nieproszonych gości. Usiadłem wyżej na kamyku, aby mieć lepszą widoczność na drugą stronę. Nigdy nie wiadomo, czy coś się tam nie czai. Głos przywódcy patrolu wyrwał mnie z czuwania. Ruszyliśmy dalej. Słońce było już wyżej i robiło się coraz bardziej duszno. Nie do wytrzymania. Nasz marsz prowadził na północ, a po lewej stronie z daleka omijaliśmy norę lisa. W tym miejscy byłem bardziej ostrożny niż zwykle. Jeden z patrolujących złamał pod sobą patyk. Oczywiście na początku tego nie wiedziałem i odskoczyłem w bok. Niefortunnie w dziurę porośniętą jeżynami. To nie mogło skończyć się dobrze.
- Żyjesz? - usłyszałem głos lidera patrolu.
- Nawet. - Próbowałem sam wydostać się z pułapki, ale to nie było proste. Króliki pomogły mi. Całe moje futerko pokrywały kolce i czułem pulsujący ból w prawej przedniej łapce.
- Pomogę ci wrócić do obozu - zaproponował jeden z patrolujących, ale odmówiłem. Poradzę sobie sam. Na szczęście nie nalegał i sam udałem się w drogę powrotną.
Dopiero po kilku chwilach zdałem sobie sprawę, co zrobiłem. A jeśli teraz mnie coś zaatakuje? Nie mam szans na przeżycie! To idealny czas na atak wrogiego stada! Panikowałem aż do momentu, gdy nie zobaczyłem ścian obozowiska. Usłyszałem również wesołe głosy budzących się towarzyszy. Wtedy się uspokoiłem.
Udałem się prosto do legowiska medyczki. Wiedziałem, że jestem tam chyba najczęstszym gościem. Zoti ma mnie chyba dosyć.
- Cześć... Jesteś? - zawołałem u wejścia. Nie mam zwyczaju jej nachodzić, więc czekałem, aż zaprosi mnie do środka. Nie chcę jej przeszkadzać, bo może robi coś ważnego.

Zoti?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szamanka Bajkowe Szablony